Najnowsze wpisy


Aida vol 3
11 października 2020, 18:18

10 Październik 2020
Dobra.
Przyznaje się.
Nie umiem żyć bez Aidy.
Warszawo, przybywam po raz... któryś!

Ten wyjazd był planowany od pół roku. Na święta Bożego Narodzenia postanowiłam zafundować mojej babci wycieczke do stolicy oraz wyjście do teatru na (a jakże) Aide.
Pandemia niestety mocno pokrzyżowała nam szyki. Seniorka rodu zważywszy na swoje zdrowie i bezpieczeństwo zdecydowała się pozostać w domu.
Ja natomiast tak szybko nie odpuszczam. Bilety kupione, hotel zabukowany.. no nic. Jadę!
Nie wybrałam się jednak sama. Na miejsce babci wskoczyała moja najlepsza przyjaciółka, która postanowiła pojechać ze mną, choć nie kręcą jej klimaty musicali - dziwna, ale kochana. Musze jej to przyznać.
Na miejscu miałyśmy się spotkać z moją siostrą i jej dziewczyną. Taki wypad do Warszawy szaloną ekipą.



Pobyt w stolicy dość kródki. Poza teatrem nie zamierzałyśmy zwiedzać niczego konkretnego. Dla dziewczyn to był pierwszy raz w TM Roma. Nie mogłam się doczekać, aż poznam Ich opinie na temat mojej miłości.

Aida - ponadczasowa historia miłosna. Przedstawiona już dwukrotnie na tej stronie. Spektakle różnią się bardzo ważnym szczegółem - obsadą. W roli Radamesa widziałam już Pawła Mielewczyka i Marcina Franca. Teraz przyszła pora na Janka Traczyka. Pojawiła się już wzmianka na temat tego aktora przy okazji spektaklu Miss Saigon w Łodzi. Ceniony i kochany przeze mnie wokalista. Niewątpilwię trafiłam w przysłowiową dyche! Towarzyszyła mu na scenie niezastąpiona Basia Gąsienica-Giewont, jako tytułowa Aida. Obsada poboczna - Maria Juźwin (Nehebka), Agnieszka Przekupień (Amneris) i Piotr Janusz(Mereb).



Co tu dużo pisać na temat historii, o której pisałam nieraz? Piękna, zachwycająca i wzruszająca. Myśle, że najlepszą recenzją jest reakcja moich towarzyszek po występie. Nie opisze wyrazu ich twarzy, ale mogę śmiało stwierdzić, że były zachwycone.

Niestety tym razem, ze zwględów grupowych nie "łapaliśmy" aktorów po występie. Nie szkodzi. Złapie ich następnym razem!

Kuba Jurzyk w Krakowie
17 sierpnia 2020, 17:09

8-10 Sierpień 2020
W końcu.
Po sześciu miesiącach zamknięcia w monotoni i zarazy. Pierwszy koncert, który nie został odwołany.
KUBA JURZYK W KRAKOWIE.
W normalnej sytuacji mocno zastanawiałabym się, czy wyjazd na drugi koniec Polski, to dobry i opłacalny pomysł. Jednak.. w obecnej sytuacji nie wahałam się, ani minuty. Postanowiłam odwiedzić Małopolske i spędzić tam cały weekend.



Po przyjeździe do miasta i meldunku w hostelu - Master Corner Geust Rooms - ruszyłam od razu w drogę do Klubu Studenckiego "Żaczek", w którym miał odbyć się koncert Kuby Jurzyka - jedengo z wielu wokalistów Studia Accantus, które jest dość często wspominane na tym blogu. Charyzmatyczny, pełen energii i niesamowicie utalentowany wokalnie człowiek.
Na miejsce przybyłam, jak zwykle za wcześnie. W budynku słychać było jeszcze odgłosy próby. Niepewna jednak tego, czy trafiłam w dobre miejsce, zagadnęłam dziewczynę w słomianym kapeluszu, stojącą nieopodal. Jak później się okazało, miała na imię Kasia i też czekała na recital. Szybko złapałyśmy dobry kontakt i postanowiłyśmy przeżyć to niezwykłe wydarzenie razem.
Koncert był stojący, widownia mogła usiąść przy stolikach podstawionych pod ścianą, jednak wybrałyśmy miejsce niedaleko sceny (by móc dziko skakać i bawić się z Kubą!).
To było naprawdę gorące lato, a już na pewno najgorętszy weekend. W ciągu dnia temperatura sięgała 35 stopni, wieczorem nie było lepiej. W pomieszczeniu było okropnie duszno, dodatkowo fakt nakazu noszenia maseczek nie umilał nikomu sytuacji. Sam artysta po wkroczeniu na scene licznie żartował z warunków w jakich przyszło mu dziś śpiewać.
Recital okazał się być żywym ogniem. Kuba zaprezentował utwory własne, jeszcze nigdzie nie publikowane oraz te które były wszystkim dobrze znane. Nie zabrakło "Nigdy nie ulegne" i "Będę wracał" z Mustanga z Dzikiej Doliny. Nie bez powodu fanclub tego wokalisty nosi nazwę " Mustangi Jurzyka". Klasyką było wykonanie utworu "Być dla kogoś", który jest niewątpiwą wizytówką artysty. Piosenki autorstwa własnego, nie są dostępne na ten moment publicznie, więc tytułów niestety nie mogę przytoczyć.

Kuba, czekamy na płytę!



Po koncercie nastała, jakże trudna, jak i przyjemna część powrotu do bazy noclegowej. Z dziewczynami wymieniłam się kontaktami i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy.

Nie mogłam po prostu przyjechać do Krakowa i niczego nie pozwiedzać. Nie byłabym sobą. Niedziele jednak postanowiłam spędzić poza granicami miasta, Rynek i Smok Wawelski poczekają. Na ten dzień zaplanowałam coś bardziej przytłaczającego, bo czemu nie! Korzystając z okazji wybrałam się do Oświęcimia i znajdującego się w nim były obóz koncentracyjny Auschwitz-Birkenau. Niezapomniana wycieczka, która na pewno na długo pozostanie w mojej pamięci. Nie będę się rozpisywać na ten temat, bo jednak nie jest to tematem przewodni tego postu.
Przejdźmy, więc do wyczekiwanego Starego Miasta! Spacer, jaki sobie zafundowałam był tylko zabiciem czasu przed wycieczką do Wieliczki. Jej też nie mogłam sobie odpuścić. Piękna i najsławniejsza kopalnia soli. Nieskończoność korytarzy, półmrok, orzeźwiający chłód (przypominam -na powierzchni 35 stopni!) i piękne widoki na głębokości 135 metrów. Nie mogłam spędzić lepiej tego dnia. Niestety, po powrocie na powierzchnię, czekała mnie piekielnie długa podróż powrotna do Szczecina.

Pandemia
24 kwietnia 2020, 20:22

Kwiecień 2020
Wyjazd do Warszawy opisywany w poprzednim poście, był niestety ostatnim najprawdopodobniej w tym sezonie. Okoliczności i dziki czas, który nadszedł były dla wszystkich zaskoczeniem. Teatry musiały zacząć sobie radzić, w tym ciężkim okresie, na różne sposoby.

Dzisiaj chciałam zwrócić uwagę na Teatr Muzyczny Roma w Warszawie. Udostępnił on na dniach musical swojej produkcji, zdjęty już z afisza - Pilotów. Nie widziałam spektaklu na żywo, choć obsada wydaje się kusić. Mogliśmy trafić na takich wokalistów jak Janek Traczyk, Zosia Nowakowska, Sylwia Banasik-Smulska czy Marcin Franc.. Wszystkich zdołałam spotkać w poprzednich opisanych wydarzeniach.

Czemu, więc nie wybrałam się na Pilotów?
Jest to musical autorskiej produkcji Romy. Opowiadający o losach polskich pilotów w czasie II wojny światowej. Szczerze przyznam, że nie interesuje mnie takowa tematyka wojenna. Stąd też moje wahanie przed przyjazdem do stolicy wcześniej.

W czasie trudnym dla wszystkich, z ciekawości i poniekąd z nudów postanowiłam obejrzeć musical w wersji filmowej wystawionej na platformie Player. To co zobaczyłam zaskoczyło mnie w bardzo pozytywny sposób. Odnośnie
tematyki, to niestety zdania nie zmienię. Nie jest to mój "konik". Jednak wykonanie spektaklu, efekty specjalne i komputerowe, całoksztalt animacji.. Brak mi jakichkolwiek słów, by opisać, jak się czułam oglądając tę sztukę. Historia młodych mężczyzn, którzy kochali swój zawód i pragnęli przysłużyć się państwu. Jest ona zarazem tragiczna i porywająca. Otulone to wszysko przez animacje nadawalo realizmu. Loty, zestrzelenia, bombardowania. Złożyło się to na piękną, emocjonującą całość.

Myślę, że spektakl "Piloci" ma na tyle powszechny dostęp, że nie potrzebuje streszczenia. Kto zechce obejrzeć, może to zrobić w każdej chwili - gorąco polecam. Nie tyle pokazuje kawałek historii polskiego lotnictwa, ale również zaangażowanie zwykłych ludzi w walkę z okupantem. Do tego dochodzi historia miłosna w tle i mamy musicalowy sukces. Szczerze dziękuję i gratuluję twórcą za stworzenie i rozpowszechnienie tej niezwykłej sztuki.

Mam nadzieję, że post teatralny nie potrwa zbyt długo. Chciałabym jak najszybciej wrócić do pociągu, odwiedzić nowe (lub znane mi) miasto i przeżywać tyle emocji, ile mogą mi zagwarantować tylko aktorzy na scenie.
Na tą chwilę bądźcie zdrowi i #zostanciewdomu

Jesus Christ Superstar i ... Aida#2
09 marca 2020, 19:41

Warszawa 7-8.03.2020

To jak do tej pory mój najdłuższy wyjazd. Spędziłam w naszej pięknej stolicy cały weekend. Do Warszawy przyjechałam w sobotę rano. Tym razem głównym celem był Teatr Rampa i spektakl Jesus Christ Superstar. Miał on bardzo ciekawą obsadę. Mogłam zobaczyć i usłyszeć Natalkę Piotrowską-Paciorek (wspomnianą w poprzednim poście, jako tytułową Aidę), Jakuba Wociala (wokalistę, który niechybnie umknął mi ostatnio w Łodzi) oraz Macika Pawlaka (znany przeze mnie ogólnie ze swojej twórczości, jednak pierwszy raz widziany na scenie). Dla tych konkretnie trzech aktorów postanowiłam obejrzeć spektakl na żywo.

Zaczynając od początku. Do Warszawy przyjechałam dużo wcześniej, w okolicy 11. Chciałam jakoś zabić czas nietypowo. Za poleceniem znajomej wybrałam się do Atlas Tower, w którym ma miejsce Niewidzialna Wystawa. Jest to dość nietypowe muzeum, ponieważ zwiedzałam wszystko w całkowitej ciemności, mając u boku czwórkę nieznajomych i przewodnika. Celem takiej wystawy jest pokazanie zwykłym ludziom, jak z życiem codziennym zmaga się osoba niewidoma. Zostałam wprowadzona w ich świat w różnych warunkach. Na początku poznliśmy zwykłe mieszkanie. Przewodnik wpuszczając nas poprosił byśmy zwrócili uwagę na szczegóły. Zadawał pytania: co znajduje się przy telefonie, ile komorowy jest zlew, ile jest okien itp. Następnie czekała nas ulica. Dodatkowym bodźcem stał się gwar uliczny autentyczny jak w centrum. I tym razem dostaliśmy zadania: znaleźć rower, samochód oraz na straganie rozpoznać poszczególne owoce i warzywa. Nie obyło się bez śmiechu i żartów. Usłyszałam, że mam uważać, jeśli nie umiem pływać, bo mogę wpaść do studzienki. Kolejnym pomieszczeniem była leśniczówka, w której znalazło się parę futer, broni, drewna i pajęczyn! Z małej chatki wchodziło się do lasu. Jedna z uczestniczek (14-sto letnia dziewczyna) miała za zadanie przeprowadzić nas przez mostek w taki sposób, by nikt nie wpadł do strumyka. Udało się na szczęście, ale chlupanie wody było bardzo autentyczne. Ostatnie pomieszczenie, czyli galeria sztuki i sklepik. Kilka płaskorzeźb i posągów. Oczywiście trzeba było zgadnąć co poszczególne przedstawiają. W sklepiku każdy mógł coś kupić, więc trzeba było znaleźć odpowiednią sumę w bilonie. Łatwiznę miał ten, kto wyliczył wcześniej pieniądze i wiedział co ma w kieszeni.
Wystawa była niezwykła i trwała w sumie godzinę. Na zakończenie miałam możliwość porozmawiać z przewodnikiem, który okazał się być niewidomy. Zapytany o najgłupsze pytanie jakie usłyszał, oznajmił: " Kiedyś mnie zapytano skąd wiem, że nie śpię." Cóż.. 



Kolejnym przystankiem było namierzenie i dojechanie do hostelu. Znajdował się on na Targówku. Hostel Agat. Niezły kawałek od centrum, jednak dość blisko do samego teatru. Postanowiłam przemieszczać się komunikacją miejską i dość sprawnie wszystko znajdowałam. Hostel sam w sobie nie zachwycał, ale miał swój luksus jednoosobowego pokoju.

Wieczorem pojechałam na spektakl. Sam teatr zrobił na mnie duże wrażenie. Znając niepozorną Romę, nie spodziewałam się takiej Rampy! Piękny z zewnątrz i w środku. Przed samym przedstawieniem wybrałam się do kawiarenki na herbatę. Miałam okazję porozmawiać z jedną z pracownic teatru. Oznajmiła mi, że jak jestem pierwszy raz na Jezusie, to czeka mnie niesamowite przeżycie. Zaintrygowana udałam się na widownię. Miejsce miałam z tyłu na loży, jednak sala nie była duża, więc bez problemu widziałam całą scenę oraz miejsca niżej przede mną. Atmosfera od samego wejścia przenosiła w inną epokę. Zajmowałam miejsce w akompaniamencie gwizdu wiatru oraz uderzeń młota o drewno. Dodatkowo sale spowijał dym, a w powietrzu unosił się zapach kadzidła. Dopiero, gdy już usiadłam dostrzegłam postacie rozsypane po całej widowni. Czarne duchy stojące nieruchomo wpatrzone w podłogę. W pierwszej chwili zastanawiałam się, czy to nie są po prostu manekiny, jednak po reakcjach ludzi, którzy zajmowali obok nich miejsca, przekonałam się o ich autentyczności. Do momentu, aż wszyscy usiedli towarzyszył mi ten klimat tajemnicy. Przedstawienie się zaczęło...
Nie chcę opisywać samego spektaklu. Mogę wypowiedzieć się jedynie o poszczególnych postaciach. Dużym zaskoczeniem było wszechobecne Przeznaczenie. W tej roli Dominika Łakomska. Udowadnia ona, że nie trzeba mieć żadnej kwestii, by doskonale oddać postać. Wspomniałam już o odtwórcach głównych ról. Jakub Wocial - Jezus i Maciek Pawlak - Judasz. Właśnie. Judasz w tej historii ma główną rolę, dlaczego? Otóż to co widzimy na scenie, co się na niej dzieje, perypetie bohaterów.. są one odzwierciedleniem wspomnień Judasza. Taka "historia Jezusa jego okiem". Przekonuje do tego, że wszystkie zdarzenia jakie miały miejsce są wynikiem przeznaczenia i nie mogło być inaczej. Tak zostało zapisane. Rola Marii Magdaleny, w którą wciela się Natalia Piotrowska-Paciorek urzeka swoją niewinnością, skromnością, łagodnością i łatwowiernością. Choć widzimy, że Judasz za nią nie przepada i uważa ją za podstępną i sprytną. Muszę jeszcze na chwile pochylić się nad postacią Jezusa i jego odtwórcą Jakubem Wocialem. Stworzył on takiego bohatera, w którego nie można nie wierzyć. Oglądając go na scenie czułam razem z nim. Jeszcze nigdy nie przeżywłam tak losów i poczynań aktora. Przeszłam z nim zwątpienie, ból, wiarę i miłość. Niesamowite, uzależniające uczucie. Już pragnę zobaczyć to jeszcze raz!
Dużym plusem wykonania sztuki było wykorzystanie widowni jako sceny, np. przechadzanie się bohaterów między rzędami.
Jesus Christ Superstar niewątpliwie mnie zaskoczył. Przy wyjściu zdołałam złapać uciekającego do domu Judasza. Niestety Jezus był szybszy ;)
Tego dnia również poznałam niesamowitą dziewczynę, z którą wyczekiwałam pod teatrem na artystów. Po raz pierwszy z podróży za głosem przywiozłam nie tylko wspomnienia, ale również nową znajomość. Mam nadzieje, że utrzymamy kontakt. Kto wie.. może spotkamy się w przyszłym sezonie, w teatrze?

(Złapałam Judasza!)


Niedziele postanowiłam spędzić aktywnie, szczególnie, że pogoda dopisywała. Wymeldowałam się z hostelu i ruszyłam "na miasto". Nie wiem, ile przerobiłam kilometrów piechotą. Odwiedziłam Łazienki Królewskie - w nich muzeum łowiectwa i jeździectwa, pomnik Szopena, byłam pod teatrem Syrena (kolejny konieczny przystanek) oraz wybrałam się na stare miasto.

Zdecydowałam, że nie mogę tak po prostu wyjechać z Warszawy, z weekendowym pobytem i jednym zaliczonym teatrem. Postanowiłam wybrać się drugi raz do Romy ponownie na Aide. Tym razem z nieco inną obsadą. W roli głównej Basia Gąsienica Giewont - Aida oraz Marcin Franc - Radames. Basi nie znałam wcześniej. Była ona moim nowym odkryciem. Na scenie wydawała mi się tak pasować do postaci Aidy! Nie tyle wokalnie, ale i aparycją. Marcina za to znałam tylko od strony wokalnej, nie aktorskiej. Co ta dwójka zrobiła z tą historią... spojrzałam na ten spektakl zupełnie z innej strony. Wcześniej była to po prostu historia miłosna o tragicznym zakończeniu. (Nie chcę tu w żaden sposób obrażać poprzednią obsadę, dzięki nim zakochałam się w tej sztuce.)  Teraz widzę więcej emocji, coraz lepiej rozumiem pobudki i rozterki bohaterów. Odkryłam niezwykłą siłę wewnętrzną Aidy oraz tęsknotę za wolnością Radamesa. Pozostałe role nie zmieniły swoich odtwórców. Tak jak poprzednio mogłam zobaczyć piękną Amneris w wykonaniu Zosi Nowakowskiej; wierną Nehebke, którą przedstawiła Kasia Kanabus oraz zwariowanego Mereb'a, w tej roli oczywiście Michał Piprowski.
Standardem dla mnie jest wyczekiwać aktorów pod teatrem. Tym razem zdołałam złapać Radamesa i Mereba. Widać przyjaciele nie tylko w Egipcie.


Niestety moja wycieczka musiała się kiedyś skończyć. Pociąg powrotny miałam po godzinie 21, a w domu byłam koło 7 rano. Emocje związane z tą wyprawą trzymały mnie naprawdę długo. Na co liczyłam, bo jednak praca i zajęcia w poniedziałek na mnie dobitnie czekały.

Les Mserables
23 lutego 2020, 20:38

Łódź 21.02.2020

Po raz kolejny odwiedziłam Teatr Muzyczny w Łodzi. Tym razem Les Miserables.

Musical stworzony na podstawie powieści Victora Hugo, o takim samym tytule poznałam kilka lat temu. W telewizji trafiłam na Londyńską 25-tą rocznice spektaklu. W roli Mariusa - Nick Jonas. Poruszyła mnie historia i losy młodych bohaterów. Rewolucja francuska, czas barykad, świadomość, jak dużo można było stracić przez wojnę, jak i zyskać. Chciałam od dłuższego czasu zobaczyć przedstawienie na żywo, jednak póki nie miałam odwagi podróżować po Polsce zadowalałam się ekranizacjami. W 2012 roku dostałam piękny prezent w postaci nowej aranżacji Nędzników - z nową (dość sławną) obsadą.

W styczniu doszła do mnie informacj, że aktor którego bardzo cenię, gra swoje ostatnie terminy w łódzkim teatrze. Wypadały one na czwartek i piątek (20-21.02). Stwierdziłam, że muszę jechać. Jak nie teraz to nigdy. Wzięłam wolne w piątek, żeby spokojnie dojechać do Łodzi na 18:30. W międzyczasie, na kilka dni przed wyjazdem dowiedziałam się, że Jakub Wocial - owy aktor - w piątek zagra jeden poranny spektakl. Tak, więc nie będzie go na wieczornym. Zrezygnowana i trochę rozżalona postanowiłam nie rezygnować i pojechać nawet nie znając obsady. Pierwszy raz pojechałam na spektakl nie dla artysty, a dla przedstawienia samego w sobie.

Droga do Łodzi nie różniła się od poprzedniej. Znów pojechałam FlixBusem z przesiadką we Wrocławiu. Tym razem jednak postanowiłam wykorzystać godzinną przerwę między kursami i spotkałam się na miejscu z siostrą, która obecnie we Wrocławiu mieszka. Stwierdzenie "wpadła do Wrocka na kawę" bardzo mi się podoba i obiecałam sobie, że będę robiła tak częściej!



Zatrzymałam się w hostelu Flamingo. Dwie ulice od ul. Piotrkowskiej i 10 min od dworca Łódź Fabryczna. Do teatru postanowiłam pojechać autobusem. Miałam bezpośrednie połączenie linią 57 (park Sienkiewicza - Północna).

(tabliczki w hostelu)

Na miejscu byłam wcześniej. Z powodu męczocego mnie od kilku dni przeziębienia nie czułam się najlepiej. Nie wyglądałam też dobrze. Poza kaszlem i smarkaniem dorobiłam się wypieków na policzkach. Skorzystałam, więc z kawiarni przy teatrze. Wypiłam tam swoją setną tego dnia herbatę. Sąsiadów na widowni miałam bardzo wyrozumiałych. Mimo dyskomfortu bawiłam sie świetnie!

Spektakl zaskoczył mnie pod kilkoma względami. Przede wszystkim muszę wspomnieć o roli Thénardier, w którą wcielił się Mateusz Deskiewicz. Stworzył on niezwykłą postać. Oddał cały spryt i humor, ale pozbawił ją w dużej mierze komizmu. W ten sposób powstał karczmarz, jakże ważny dla rozwoju wydarzeń, który rozładowuje atmosferę swoim charakterem. Nie jest on głupim, wpatrzonym w pieniądze łazarzem. Widzimy go jako inteligentnego na swój sposób, nienawidzącego bogaczy mężczyznę, który bądź co bądź, dba o swój własny interes w ciężkich czasach. Kolejnym zaskoczeniem tym razem z lekka powierzchownym była odtwórczyni roli małej Cosette. Cały czas widziałam ją jako małą blondyneczkę aniołka.. W tym spektaklu przedstawiona jako aniołek owszem, ale brązowowłosy. Jeśli już poruszamy temat włosów koniecznie pochyle się nad postacią Javert'a. W pierwszej scenie, gdzie dane było mi zobaczyć Pawła Erdmana bez okrycia głowy byłam zaskoczona. Nie dość, że szatynowy anioł, to jeszcze łysy stróż prawa! Może i nie ma powodu, aby się dziwić, ale mnie osobiście to rozbawiło. Zatrzymując się jeszcze chwilę przy Pawle muszę wspomnieć jego niesamowity, wgniatający w fotel głos. Gwiazdy w jego wykonaniu przeniosły mnie do innego świata. A scena samobójstwa niesie się dalej w mojej duszy. O ile można nazwać samobójstwo pięknym, o tyle wykonanie go przez Teatr Muzyczny w Łodzi zachwycił mnie swoim realizmem. Zastanawiałam się jak można coś takiego przedstawić w warunkach scenicznych. Widać postęp techniki był tu bardzo przydatny. Nie zapominajmy o młodym talencie Pawła Szymańskiego, który w porywający serce sposób odegrał rolę Gavroche'a. Niepozorny, trochę nieśmiały z początku dotrzymał poziomu starszym kolegą do końca. Jego ostatnia piosenka chwyta za serce i rozbija duszę słuchacza.
Pozostałe postacie, które nie zostały opisane również mocno mnie zachwyciły głosem, grą i emocjami. Mówię tu o Januszu Kruścińskim - Jean Valjean; Katarzynie Łasce - Fantine; Monice Mulskiej - Eponine oraz Marcinie Wortmannowi - Marius. Im należą się wielkie brawa za udźwignięcie głównych postaci i pięknym ich zaprezentowaniu. W ich wykonaniu Les Miserables to naprawdę wyciskacz łez!

Powrót do domu był jeszcze szybszy niż ostatnio. Pociąg miałam ok. 4 rano. Zaspana, nadal pełna emocji i smutna, że muszę opuścić to piękne miasto. Jednak do trzech razy sztuka ;)