Jesus Christ Superstar i ... Aida#2


09 marca 2020, 19:41

Warszawa 7-8.03.2020

To jak do tej pory mój najdłuższy wyjazd. Spędziłam w naszej pięknej stolicy cały weekend. Do Warszawy przyjechałam w sobotę rano. Tym razem głównym celem był Teatr Rampa i spektakl Jesus Christ Superstar. Miał on bardzo ciekawą obsadę. Mogłam zobaczyć i usłyszeć Natalkę Piotrowską-Paciorek (wspomnianą w poprzednim poście, jako tytułową Aidę), Jakuba Wociala (wokalistę, który niechybnie umknął mi ostatnio w Łodzi) oraz Macika Pawlaka (znany przeze mnie ogólnie ze swojej twórczości, jednak pierwszy raz widziany na scenie). Dla tych konkretnie trzech aktorów postanowiłam obejrzeć spektakl na żywo.

Zaczynając od początku. Do Warszawy przyjechałam dużo wcześniej, w okolicy 11. Chciałam jakoś zabić czas nietypowo. Za poleceniem znajomej wybrałam się do Atlas Tower, w którym ma miejsce Niewidzialna Wystawa. Jest to dość nietypowe muzeum, ponieważ zwiedzałam wszystko w całkowitej ciemności, mając u boku czwórkę nieznajomych i przewodnika. Celem takiej wystawy jest pokazanie zwykłym ludziom, jak z życiem codziennym zmaga się osoba niewidoma. Zostałam wprowadzona w ich świat w różnych warunkach. Na początku poznliśmy zwykłe mieszkanie. Przewodnik wpuszczając nas poprosił byśmy zwrócili uwagę na szczegóły. Zadawał pytania: co znajduje się przy telefonie, ile komorowy jest zlew, ile jest okien itp. Następnie czekała nas ulica. Dodatkowym bodźcem stał się gwar uliczny autentyczny jak w centrum. I tym razem dostaliśmy zadania: znaleźć rower, samochód oraz na straganie rozpoznać poszczególne owoce i warzywa. Nie obyło się bez śmiechu i żartów. Usłyszałam, że mam uważać, jeśli nie umiem pływać, bo mogę wpaść do studzienki. Kolejnym pomieszczeniem była leśniczówka, w której znalazło się parę futer, broni, drewna i pajęczyn! Z małej chatki wchodziło się do lasu. Jedna z uczestniczek (14-sto letnia dziewczyna) miała za zadanie przeprowadzić nas przez mostek w taki sposób, by nikt nie wpadł do strumyka. Udało się na szczęście, ale chlupanie wody było bardzo autentyczne. Ostatnie pomieszczenie, czyli galeria sztuki i sklepik. Kilka płaskorzeźb i posągów. Oczywiście trzeba było zgadnąć co poszczególne przedstawiają. W sklepiku każdy mógł coś kupić, więc trzeba było znaleźć odpowiednią sumę w bilonie. Łatwiznę miał ten, kto wyliczył wcześniej pieniądze i wiedział co ma w kieszeni.
Wystawa była niezwykła i trwała w sumie godzinę. Na zakończenie miałam możliwość porozmawiać z przewodnikiem, który okazał się być niewidomy. Zapytany o najgłupsze pytanie jakie usłyszał, oznajmił: " Kiedyś mnie zapytano skąd wiem, że nie śpię." Cóż.. 



Kolejnym przystankiem było namierzenie i dojechanie do hostelu. Znajdował się on na Targówku. Hostel Agat. Niezły kawałek od centrum, jednak dość blisko do samego teatru. Postanowiłam przemieszczać się komunikacją miejską i dość sprawnie wszystko znajdowałam. Hostel sam w sobie nie zachwycał, ale miał swój luksus jednoosobowego pokoju.

Wieczorem pojechałam na spektakl. Sam teatr zrobił na mnie duże wrażenie. Znając niepozorną Romę, nie spodziewałam się takiej Rampy! Piękny z zewnątrz i w środku. Przed samym przedstawieniem wybrałam się do kawiarenki na herbatę. Miałam okazję porozmawiać z jedną z pracownic teatru. Oznajmiła mi, że jak jestem pierwszy raz na Jezusie, to czeka mnie niesamowite przeżycie. Zaintrygowana udałam się na widownię. Miejsce miałam z tyłu na loży, jednak sala nie była duża, więc bez problemu widziałam całą scenę oraz miejsca niżej przede mną. Atmosfera od samego wejścia przenosiła w inną epokę. Zajmowałam miejsce w akompaniamencie gwizdu wiatru oraz uderzeń młota o drewno. Dodatkowo sale spowijał dym, a w powietrzu unosił się zapach kadzidła. Dopiero, gdy już usiadłam dostrzegłam postacie rozsypane po całej widowni. Czarne duchy stojące nieruchomo wpatrzone w podłogę. W pierwszej chwili zastanawiałam się, czy to nie są po prostu manekiny, jednak po reakcjach ludzi, którzy zajmowali obok nich miejsca, przekonałam się o ich autentyczności. Do momentu, aż wszyscy usiedli towarzyszył mi ten klimat tajemnicy. Przedstawienie się zaczęło...
Nie chcę opisywać samego spektaklu. Mogę wypowiedzieć się jedynie o poszczególnych postaciach. Dużym zaskoczeniem było wszechobecne Przeznaczenie. W tej roli Dominika Łakomska. Udowadnia ona, że nie trzeba mieć żadnej kwestii, by doskonale oddać postać. Wspomniałam już o odtwórcach głównych ról. Jakub Wocial - Jezus i Maciek Pawlak - Judasz. Właśnie. Judasz w tej historii ma główną rolę, dlaczego? Otóż to co widzimy na scenie, co się na niej dzieje, perypetie bohaterów.. są one odzwierciedleniem wspomnień Judasza. Taka "historia Jezusa jego okiem". Przekonuje do tego, że wszystkie zdarzenia jakie miały miejsce są wynikiem przeznaczenia i nie mogło być inaczej. Tak zostało zapisane. Rola Marii Magdaleny, w którą wciela się Natalia Piotrowska-Paciorek urzeka swoją niewinnością, skromnością, łagodnością i łatwowiernością. Choć widzimy, że Judasz za nią nie przepada i uważa ją za podstępną i sprytną. Muszę jeszcze na chwile pochylić się nad postacią Jezusa i jego odtwórcą Jakubem Wocialem. Stworzył on takiego bohatera, w którego nie można nie wierzyć. Oglądając go na scenie czułam razem z nim. Jeszcze nigdy nie przeżywłam tak losów i poczynań aktora. Przeszłam z nim zwątpienie, ból, wiarę i miłość. Niesamowite, uzależniające uczucie. Już pragnę zobaczyć to jeszcze raz!
Dużym plusem wykonania sztuki było wykorzystanie widowni jako sceny, np. przechadzanie się bohaterów między rzędami.
Jesus Christ Superstar niewątpliwie mnie zaskoczył. Przy wyjściu zdołałam złapać uciekającego do domu Judasza. Niestety Jezus był szybszy ;)
Tego dnia również poznałam niesamowitą dziewczynę, z którą wyczekiwałam pod teatrem na artystów. Po raz pierwszy z podróży za głosem przywiozłam nie tylko wspomnienia, ale również nową znajomość. Mam nadzieje, że utrzymamy kontakt. Kto wie.. może spotkamy się w przyszłym sezonie, w teatrze?

(Złapałam Judasza!)


Niedziele postanowiłam spędzić aktywnie, szczególnie, że pogoda dopisywała. Wymeldowałam się z hostelu i ruszyłam "na miasto". Nie wiem, ile przerobiłam kilometrów piechotą. Odwiedziłam Łazienki Królewskie - w nich muzeum łowiectwa i jeździectwa, pomnik Szopena, byłam pod teatrem Syrena (kolejny konieczny przystanek) oraz wybrałam się na stare miasto.

Zdecydowałam, że nie mogę tak po prostu wyjechać z Warszawy, z weekendowym pobytem i jednym zaliczonym teatrem. Postanowiłam wybrać się drugi raz do Romy ponownie na Aide. Tym razem z nieco inną obsadą. W roli głównej Basia Gąsienica Giewont - Aida oraz Marcin Franc - Radames. Basi nie znałam wcześniej. Była ona moim nowym odkryciem. Na scenie wydawała mi się tak pasować do postaci Aidy! Nie tyle wokalnie, ale i aparycją. Marcina za to znałam tylko od strony wokalnej, nie aktorskiej. Co ta dwójka zrobiła z tą historią... spojrzałam na ten spektakl zupełnie z innej strony. Wcześniej była to po prostu historia miłosna o tragicznym zakończeniu. (Nie chcę tu w żaden sposób obrażać poprzednią obsadę, dzięki nim zakochałam się w tej sztuce.)  Teraz widzę więcej emocji, coraz lepiej rozumiem pobudki i rozterki bohaterów. Odkryłam niezwykłą siłę wewnętrzną Aidy oraz tęsknotę za wolnością Radamesa. Pozostałe role nie zmieniły swoich odtwórców. Tak jak poprzednio mogłam zobaczyć piękną Amneris w wykonaniu Zosi Nowakowskiej; wierną Nehebke, którą przedstawiła Kasia Kanabus oraz zwariowanego Mereb'a, w tej roli oczywiście Michał Piprowski.
Standardem dla mnie jest wyczekiwać aktorów pod teatrem. Tym razem zdołałam złapać Radamesa i Mereba. Widać przyjaciele nie tylko w Egipcie.


Niestety moja wycieczka musiała się kiedyś skończyć. Pociąg powrotny miałam po godzinie 21, a w domu byłam koło 7 rano. Emocje związane z tą wyprawą trzymały mnie naprawdę długo. Na co liczyłam, bo jednak praca i zajęcia w poniedziałek na mnie dobitnie czekały.

Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz